Potyczka N°7 - Henryk Sienkiewicz "Pan Wołodyjowski"
Nie potrafię siąść na dupsku i napisać posta. Taka jest prawda. Moja uwaga się rozszczepia, głowa zaczyna boleć od myślenia i kończy się na tym, że zamykam kartę w przeglądarce by zająć się czymś mniej wymagającym. Wstyd i hańba. A może po prostu starość? W każdym razie zmierzam do tego, że ten wpis miał się ukazać ponad miesiąc temu, kiedy faktycznie skończyłam czytać Pana Wołodyjowskiego, ale przez wieczne ociąganie i odkładanie wyszło na to, że pojawia się teraz, w nowym roku. 2016.
Jakoś tak na wiosnę postanowiłam sobie, że w 2015 roku przeczytam Trylogię. Bo mogę. A tak naprawdę już dosyć miałam tego, że Potop, będąc jedyną nieprzeczytaną przeze mnie lekturą, od liceum ciągnie się za mną jak smród, którego nawet najbardziej wonne mydło nie jest w stanie zmyć. Taka historia.
Nie powiem, nawet cieszyłam się na myśl o czytaniu Pana Wołodyjowskiego. Raz - będę mogła sobie odznaczyć ukończenia czalendżu na HabitRPG. Dwa - to najcieńsza książka w serii. Trzy - w końcu Wołodyjowski dostanie wystarczająco screen time'u... czy właściwie page time'u... po prostu będzie go więcej. Nie wiem dlaczego, ale skradł mi serce i trzymałam kciuki za jego happy end. Bo byłam święcie przekonana, że na końcu książki czeka go szczęśliwe zakończenie - jak każdego poprzedniego bohatera. Jak się okazało później - moje przekonania były błędne.
Myślę, że warto wspomnieć, że w każdej części Trylogii Sienkiewicz realizuje pewien schemat. Jest przystojny młodzieniec, zakochuje się w pięknej pannie, gdzieś na horyzoncie pojawia się rywal, w międzyczasie Rzeczpospolita wpada w tarapaty - ktoś chce ją najechać, rywal młodzieńca okazuje się zdrajcą i porywa pannę, w którymś miejscu fabuły następuje oblężenie, ale Polacy dzielnie się bronią i się nie dają, wszystko kończy się dobrze - Rzeczpospolita zostaje obroniona, młodzieniec zyskuje wielką chwałę i sławę, odzyskuje ukochaną i bierze z nią ślub. Tak było i w Ogniem i mieczem i w Potopie, ale przy Panu Wołodyjowskim Sienkiewiczowi najwidoczniej ten schemat zbrzydł i postanowił, że coś w nim zmieni. I zmienił. Nie ma happy endu. Nie ma. Są za to łzy i niezadowolenie.
Nie będę niczego spojlerować. Nie tak jak moja mama, której 'wymsknęło' się zakończenie, bo była przekonana, że ja tę książkę już przeczytałam. Fakt, zaraz po przeczytaniu książki byłam zdruzgotana, ale po kilku dniach moja przyjaciółka podsunęła mi myśl, że inaczej ta książka nie mogła się poddać, bo Wołodyjowski był patriotą i każde inne zakończenie byłoby sprzeczne z jego naturą. Pokiwałam głową i stwierdziłam, że rzeczywiście ma racje i jakoś lżej zrobiło mi się na sercu.
Pan Wołodyjowski jest na pewno całkiem inny od dwóch poprzedzających go książek. Czyta się go szybko, w ogóle 1/3 książki przypomina romansidło, ale takie przyjemne, a nie tanie, klasy Z. Basieńka rozwala system, a Helena i Oleńka to przy niej wypadają bledziutko, oj bledziutko. Zadziorna, mająca własne zdanie i umiejąca postawić na swoim, odważna... no bardziej idealnej żony dla Wołodyjowskiego Sienkiewicz nie mógł wymyślić. W sumie jakby te wszystkie panny postawić obok siebie, zaczynając od Heleny to można zauważyć, że każda następna jest zupgrade'owaną wersją poprzedniej... Chociaż możliwe, że to tylko mój wymysł i przewidzenia.
All in all, to chyba najlepsza książka w Trylogii, choć wielu uważa, że jest wręcz odwrotnie. Ale ja lubię pana Michała i może dlatego tak mi się ta powieść podobała. Jak to kiedyś powiedział ktoś mądry: o gustach się nie dyskutuje. I kropka.