Potyczka N°7 - Henryk Sienkiewicz "Pan Wołodyjowski"
Nie potrafię siąść na dupsku i napisać posta. Taka jest prawda. Moja uwaga się rozszczepia, głowa zaczyna boleć od myślenia i kończy się na tym, że zamykam kartę w przeglądarce by zająć się czymś mniej wymagającym. Wstyd i hańba. A może po prostu starość? W każdym razie zmierzam do tego, że ten wpis miał się ukazać ponad miesiąc temu, kiedy faktycznie skończyłam czytać Pana Wołodyjowskiego, ale przez wieczne ociąganie i odkładanie wyszło na to, że pojawia się teraz, w nowym roku. 2016.
Jakoś tak na wiosnę postanowiłam sobie, że w 2015 roku przeczytam Trylogię. Bo mogę. A tak naprawdę już dosyć miałam tego, że Potop, będąc jedyną nieprzeczytaną przeze mnie lekturą, od liceum ciągnie się za mną jak smród, którego nawet najbardziej wonne mydło nie jest w stanie zmyć. Taka historia.
Nie powiem, nawet cieszyłam się na myśl o czytaniu Pana Wołodyjowskiego. Raz - będę mogła sobie odznaczyć ukończenia czalendżu na HabitRPG. Dwa - to najcieńsza książka w serii. Trzy - w końcu Wołodyjowski dostanie wystarczająco screen time'u... czy właściwie page time'u... po prostu będzie go więcej. Nie wiem dlaczego, ale skradł mi serce i trzymałam kciuki za jego happy end. Bo byłam święcie przekonana, że na końcu książki czeka go szczęśliwe zakończenie - jak każdego poprzedniego bohatera. Jak się okazało później - moje przekonania były błędne.