Potyczka N°4 i 3/4 - Henryk Sienkiewicz "Potop" - część II
"Potop" tak naprawdę skończyłam czytać ponad dwa tygodnie temu i śmiało mogę stwierdzić, że uplasował się na miejscu drugim mojej listy najdłużej czytanych książek. Na miejscu pierwszym niezmiennie pozostaje "Anna Karenina", którą zaczęłam czytać na (bodajże) trzecim roku studiów (a studia skończyłam w zeszłym roku) i nie skończyłam. Nie wiem nawet dlaczego. Ale kiedyś skończę. Na pewno.
Wiele się wydarzyło podczas czytania tej książki. Kiedy siedziałam na leżaku i śledziłam poczynania Szlachetnego Kwartetu (czyli bohaterskiego Kmicica, nienagannego Skrzetuskiego, cierpiącego na przypadłość niezwykle ruchliwych wąsów Wołodyjowskiego oraz nagminnego mitomana Zagłobę) dowiedziałam się o tym, że mój brat został potrącony przez samochód. Więc przez następny tydzień książka jeździła ze mną do szpitala, znosząc cierpliwie nieziemskie upały. W ogóle przejechała ona ze mną niemało kilometrów. Zawsze brałam ją ze sobą gdy jeździłam do swoich uczennic, więc spokojnie mogłaby założyć swój własny profil na Endomondo by chwalić się przebytymi kilometrami.
Kończyłam ją w bólu i cierpieniu, próbując odgonić się od gromadki walczących o moją uwagę dzieci. Byłam niewyspana, a co rusz ktoś wołał "Pani Kasiu!" więc odkładałam książkę po przeczytaniu kilku linijek, całkowicie wybita z rytmu. Jeśli ktoś myśli, że opiekując się dziećmi na półkolonii można sobie przysiąść i poczytać trochę jest w wielkim błędzie. Dzieci zawsze czegoś od ciebie chcą, mają coś niezwykle ważnego do powiedzenia i nie dadzą ci się skupić na czytaniu. Dlatego ostatnich kilkanaście stron czytałam aż dwa dni. A gdy skończyłam... poczułam jak rozpiera mnie duma. Dałam radę! Podołałam!
Może kiedyś przeczytam "Potop" raz jeszcze bo wbrew pozorom nie jest to książka nudna. Przy okazji potyczki z "Ogniem i Mieczem" pisałam, że spełnia ona wszelkie (chyba) wymogi powieści przygodowej. I tak samo jest z "Potopem". A gdyby zamienić Szwedów na armię jakiegoś czarnoksiężnika, to powstałaby cudowna powieść fantasy o ratowaniu świata przed czarną magią i zagładą. I myślę, że "Trylogię" tak właśnie trzeba traktować - jako fajną przygodę, uczącą miłości patriotycznej i szlachetnego bohaterstwa.
Po lekturze "Ogniem i Mieczem" oraz "Potopu" zawsze odczuwałam przypływ patriotyzmu oraz dumy z tego, że urodziłam się w tym pięknym kraju nad Wisłą (oraz Odrą). Mamy tak fajną historię, oparliśmy się tylu nieszczęściom, że aż żal czasami patrzeć na to, jak bardzo, jako naród, oklapliśmy. Chodzimy tylko i narzekamy, zazdrościmy innym, że mają fajnie a my już dziesięć lat jeździmy tym samym samochodem. Zastanawiam się, gdzie podziała się ta dzika sarmacka dusza narodu polskiego? Gdzie to męstwo, honor? Rozglądam się i widzę dookoła rozgotowane kluchy, którym nic się nie chce. Może przesadzam, ale jest mi trochę przykro, że kiedyś to my byliśmy potęgą a Szwedzi jakimiś dzikusami, zazdroszczącymi nam żyznych ziem, a dziś... A dziś w każdym niemal kraju znajdziesz Ikeę a Polacy wyjeżdżają do Szwecji, gdzie jest po prostu lepiej i ładniej. No cóż... Sama bym z chęcią wyjechała do Szwecji, bo tam szanują Matkę Ziemię i można spokojnie jeździć rowerem bez obawy, że potrąci ciebie jakiś mściwy kierowca.
Miało być o "Potopie" a skończyło się na melancholijnym porównywaniu historii i teraźniejszości. Ale to chyba dobrze. Dobrze, bo książka stymuluje procesy myśleniowe i zaczynasz zastanawiać się nad różnymi rzeczami. A "Potop" okazał się niezwykle stymulujący za co go bardzo polubiłam i jeśli ktoś chciałby postymulować swoje patriotyczne procesy myśleniowe, to niech sięgnie po tę książkę. A potem pójdzie do Ikei, zje szwedzkie klopsiki i pocieszy się myślą, że kiedyś porządnie skopaliśmy im tyłki.